Rano okazuje się, że praca wre- pierwszy raz widzimy, że Indonezyjczycy rzeczywiście pracują.
Mnóstwo osób po kolana w wodzie- wyciągają z wody ogromne ilości wodorostów: zielonych, brunatnych, czerwonych, tudzież wszystkie kolory ze sobą przemieszane.
Pakują je na łódki i przenoszą do ogromnych koszy, które umieszczają po 2 na ramieniu przymocowane do kija dla równowagi. Zabierają te kosze do wioski i rozkładają na foliach, aby mogło wyschnąć na słońcu.
Latają wokół tego malutkie muszki.. smród niesamowity!
Okazuje się, że wysyłają je na Bali, a stamtąd dalej w świat do produkcji kosmetyków.
Nie polecamy nikomu, kto nie ma czasu tej wyspy.
Morze wykorzystywane jest pod uprawę, a hotele kosmicznie drogie.
Fakt, że widzieliśmy kilka grup, które wypływały statkami nurkować.
Okazało się, że nasz bungalow był najtańszy- 100tys. rupii. Cała reszta zaczynała się od 400tys!
Trzeba stąd zmykać. Robimy sobie pieszą wycieczkę po wyspie, którą ze względu na gabarytu nietrudno zwiedzić. Niewiele tutaj do oglądania.
Szukamy najtańszego biletu na szybką łódkę. Wszędzie podobna cena- nie chcą się targować. Wiedzą, że jeśli się nie wydostaniemy, wypłyniemy dopiero jutro- cwaniaczki ;)
Targujemy więc z chłopakiem, który wynajmował nam bungalow nieco niższą cenę niż proponowali pozostali+ podwózka na 2 motocyklach do "portu". Piszę w cudzysłów, bo trudno te 2 łódki stojące w wodzie po kolana nazwać portem ;)
Zabieramy się z chłopakami, a po drodze: walka kogutów!!
Darek poszukiwał jej przez cały pobyt. Chłopcy odstawiają nas z bagażami.
Darek nie popuszcza i wskakuje na motocykl- jedzie z powrotem :)
Jesteśmy na Lembongan do 17tej, w ciągu godziny dopływamy do Sanur- miejscowości na Bali, którą nie wiemy czemu niektórzy uznają za ciekawą.. poniżej foty także z Sanur.