Mielismy w planach z Gili plynac od razu na Bali, ale okazuje sie, ze tam plyna tylko szybkie lodki, ktore sa baardzo drogie- ok. 350tys. rupii.
W zwizaku z tym decydujemy wrocic najpierw na wyspe Lombok i zobaczyc Kute, ale troszke nam sie zmienily plany po drodze :)
O godz. 8 rano jestesmy w "porcie"Gili Trawangan- tj. jakies 2 minuty od naszego bungalowu na plazy (port to kilka malych lodek), skad mamy mala lodka odplynac na Lombok .
Dowiadujemy sie, ze o 8:15 odplywa prywatna lodka za 30tys. rupii, a publiczna (za 10tys.) nie wiadomo kiedy, gdyz musi sie zebrac ok. 25 osob. Na liscie jest dopiero 7.
Czekamy. Szybko poszlo, za 15 minut odplywany na Lombok.
Na Lombok sprzedawcy i naganiacze obsiadaja nas jak muchy. Czekamy, az im sie znudzi, pytamy o publiczny transport- ma byc przy skrzyzowaniu. Ruszamy z plecakami, slonce prazy jak sie patrzy, leje sie z nas.. Kolejna grupa naganiaczy. Jeden z nich dosyc mily. Dogadujemy sie, ze za 150tys. zawiezie nas do Kuty. Mamy czekac na samochod przy kafejce (jedynej w tej okolicy). Po pol godziny samochodu nadal nie ma, zatem plecaki i do skrzyzowania.
Na skrzyzowaniu znow nas obsiadaja naganiacze.. rece opadaja. Na Bali robia to jakos kulturalnie, a tutaj sa tak nachalni, ze zaczynamy ich totalnie ignorowac. Trudno znalezc w takiej grupie kogokolwiek, kto udzieli potrzebnej nam informacji, bo to nie w ich interesie, aby jakikolwiek turysta jechal transportem publicznym.
W koncu znajduje sie pan- wlasciciel sklepu (trzeba szukac osob nie zwiazanych w zaden sposob z transportem), ktory mowi nam po ktorej stronie mamy stanac. Czekamy jakies 10 minut.
Jedzie! o rany! Co to jest??! Chca nam plecak polozyc na dach mini vana, ktory ma conajmniej na pol metra w zwyz juz dach zaladowany- torby, owoce, kosze- wszystko powiazane sznurkami.. wsadzic nas do srodka, gdzie nie ma ani centymetra wolnego miejsca. Nawet na kolanach u kogos nie ma miejsca, bo na kolanach trzymaja drugie tyle, co jedzie na dachu :)
"Ok, ok.. bedzie nastepny"- mowi pan, ktory nam pomagal patrzac na nasze zdebiale miny :) .. oniemielismy z wrazenia..
Kolejne 10 minut. Podjezdza to samo, tylko puste :) Cudnie!
Wsiadamy.. Pan nawoluje z samochodu cala wies, zeby z nami wsiadla. Co minute dosiada sie ktos caly obladowany, jakby jechal na targ. Nasze plecaki maja wyladowac na dachu- no way! nie zgadzamy sie! Co postoj szef calego zamieszania probuje od nas zabrac plecaki- biorac pod uwage fakt, ze co 100m gubimy paczke z dachu i musimy sie po nia cofac :) .. to nie najlepszy pomysl.
Darek dostaje mise z rybami na kolana, jada z nami kosze z warzywami, owocami. W malutkim ISUZU w ktorym ledwo miesci sie 6 osob naliczylismy juz 14, a dotego wszyscy z pakunkami!
Suma sumarum jedziemy w 14 osob obladowani po dach, na dachu: drugie tyle + szef zamiesznia pan "konduktor", ktory procz wiazania paczek stara sie je trzymac aby nie spadly z dachu. Zabawnie :)
Dojezdzamy do miejscowosci Mandalika, tu znow nas obsiadaja naganiacze wrrrr..
Tracimy juz cierpliwosc do muzulmanow. Tutaj musimy podjac decyzje: Kuta Lombok, czy Bali.
Wybieramy Bali. Lombok ma dla nas zla energie.
Z Mandaliki lapiemy znow transport publicznydo portu Lembar- czyli powtorka z rozrywki, ale tym razem wsiadamy juz swiadomi tego co nas czeka ;)
W porcie jestesmy za godzine. Musimy czekac 2 godziny do 16:00 na statek. Rejs trwa ponad 4 godziny i jest dosc uciazliwy, bo statek jest tak przeladowany ludzmi i zupelnie nie ma gdzie usiasc. Najdujemy waska przestrzen na rufie statku. W nagrode ogladamy jedno z najpiekniejszych zachodow slonca! Trwa pol godziny i doslowanie z minuty na minute kolory nieba zmieniaja sie na calkowicie inne. W tle wulkany Bali… pieknie!
Przyplywamy na Bali do Padang Bai ok. 20:00. Tutaj znajdujemy nocleg- najladniejszy jak do tej pory pokoj w hotelu, gdzie znajduje sie szkola nurkow.
Jutro mamy w planach wyprawe na kolejna wyspe: Lembongan, jako ze w tym roku zbojkotowalismy wszelkiej masci przewodniki- jedziemy calkiem w ciemno.