Po kilku godzinach snu budzimy się mocnym z "syndromem dnia następnego" ;)
Postanawiamy nakarmić nasze puste brzuszki... Baardzo ciężko nam się chodzi ale głód zwycięża. Miasteczko wciąż jeszcze senne po całonocnych wybrykach, ale znajdujemy bardzo smaczne i tanie jedzonko. Po krótkim spacerze okazuje się, że wyspa ma swoje bardzo specyficzne obyczaje.
Pierwsze co się rzuca w oczy to, że na całej wyspie do _wszystkich_ sklepów, lokali, restauracji itp. wchodzi się na boso zostawiając obuwie na progu. Wygląda to nieco śmiesznie...
W knajpkach najczęstszą pozycją gości jest pozycja horyzontalna z małą podpórką pod głowę (ponoć to Marokański styl).
Wszędzie panuje spokojny leniwy chillout, a niemal w każdej knajpce stoi wielki projektor i przez cały dzień są puszczane filmy np. Przyjaciele :)
Psy chodzą parami, ptaki również :)
Szybko znajdujemy knajpkę z tanim, pysznym jedzeniem. Zamawiamy 6 różnych potraw, a z ledwością zjadamy 3.
Później wynajmujemy skuterek i ruszamy w poszukiwaniu noclegu o nieco lepszym standardzie. Okazuje się, że wyspa jest niesamowicie skalista i jazda po niej to prawdziwy rollercoaster. Iza co górka to w pisk że się wywrócimy, do tego kacyk niemały... osobliwie :)
W końcu nocka nas zastała, a my wciąż nie znaleźliśmy nic co by nam odpowiadało więc zostajemy w jakiś bungalowach.