Full Moon Party to impreza, która odbywa się na wyspie Ko Phangan raz w miesiącu w dniu, w którym wypada pełnia księżyca.
Ze wszystkich stron zjeżdżają się tysiące pozytywnie zakręconych ludzi, a klimat na wyspie przypomina ten na Jamajce.
Nasza podróż na tą śliczną wyspę była dość zabawna. Zaczęła się od tego że kierowca naszego busiku, który miał nas dowieźć do przestani mocno się spóźnił (ok 1h).
Więc cały statek wypełniony imprezowiczami musiał czekać na Izę i Darka... no ale tym razem to nie nasza wina :))
Po dość przyjemnym rejsie statkiem lądujemy na wyspie gdzie zewsząd dochodzi nas muzyka Boba Marleya. Jesteśmy jak zwykle ze wszystkimi bagażami więc razem z niezłym tłumem ludzi udajemy się do biura turystycznego po jakieś zakwaterowanie. Pani z przepraszającą miną mówi, że nie ma szans bo od kilku dni wszystko jest pełne.
Godzina 21 za moment wszystko się zaczyna a my nawet nie mamy się gdzie przebrać i zostawić bagaży. Ktoś nam daje info, że po drugiej stronie wyspy były jeszcze jakieś wolne bungalowy.... pędzimy na taxi, ale oferowane ceny okazują się kosmiczne.
Przedzieramy się maleńkimi uliczkami wśród rozbawionych młodych ludzi już prawie bez nadziei i nagle...... podjeżdża do nas jakiś pan na skuterku czy potrzebujemy pokoju.
My uśmiech od ucha do ucha i po chwili biegniemy z plecakami za nim, żeby nam nie uciekł :)
Za moment najfajniejsze... okazuje się że pokój jest nad największym barem/klubem na plaży, grającym muzykę z rozstawionych ogromnych kolumn. Cały "resort" zbudowany jest, niczym domki na drzewach, z drewna wokół olbrzymiego drzewa, którego pień przechodzi przez środek korytarza :))
Po utargowaniu trochę z zawyżonej ceny za nocleg szybki prysznic i prawie gotowi do podbojów...
Nagle okazuje się, że drzwi do naszego pokoju są obok toalety, do której stoi kolejka ludzi z całego klubu. Co kilka minut ktoś się myli i wchodzi do nas :))
Mało tego, gdy na moment wychodzę i wracam to wszyscy w kolejce awanturują się że mam klucze do prywatnej toalety i się nie podzielę.... śmiesznie trochę było.
Sama impreza- bajka...
Kilka tysięcy osób, plaża, piasek...
Wzdłuż całej plaży zatoki co kilkadziesiąt metrów są kluby z wystawionymi na zewnątrz kolumnami. Przestrzeń pomiędzy klubami zajmują śmiesznie wymalowane budki z alkoholem. Alkohol kupuje się w pakietach :))
Pakiet to plastikowe wiaderko z mieszanką różnych red bulli, napojów i alkoholu. Po zamówieniu zawartość wlewa się do wiaderka dodaje lód, słomki i voilà!
Przekomicznie wyglądają wszędzie rozbawieni ludzie taszczący ze sobą plastikowe wiadereczka. :)
Na początku trochę kropi deszcz więc bawimy się pod zadaszeniem jednego z klubów i bardzo dobrze się stało. Akurat trafiamy na imprezkę gdzie wszyscy przy pomocy fluroscencyjnych kolorowych farbek malują sobie fantastyczne wzory na całym ciele.
Super pomysł! Wraz z upływem czasu i ilością pustych wiaderek robi się coraz bardziej kolorowo :))
Gdy deszcz trochę ustąpił zwiedzamy inne miejsca. Na plaży trafiamy na kolejną bombową sprawę. W okręgu stoi grupka skupionych osób i puszcza w niebo wielkie płonące lampiony. Ciepłe powietrze unosi je niczym balony setki metrów po niebie...
Ponieważ wszystkie mają płomień od spodu tworzą się na niebie całe gwiazdozbiory z lampionów... po prostu cudowny widok.
Zmieniamy miejsca i muzykę jak rękawiczki... wszędzie kolorowo, wesoło.. bajecznie..
Nad ranem o 9 gdy nie mamy już sił lądujemy w naszym pokoju, ale okazuje się, że jest w nim tak głośno jak na plaży, wody nie ma, prądu i klimatyzacji również.
Postanawiamy wrócić na plażę i porobić zdjęcia. Wcześniej nie było to możliwe bo obiektyw w sekundzie się parował taka gorąca była atmosfera! ;)
Dopiero rano zobaczyliśmy w jakim przepięknym otoczeniu odbywał się Full Moon Party.
Około 12 już kompletnie bez sił padamy w pokoju i po raz pierwszy śpimy ze stoperami w uszach :)) Muzyka przestała grać ponoć o 14 :)