Australia dość często kojarzy się z przystojnymi, wysportowanymi surferami, sportem itp.
Niestety chodząc ulicami Melbourne rzeczywistość jest zgoła inna: ćwiczących, biegających osób jest jak na lekarstwo, a rzucają się w oczy osoby chorobliwie otyłe. Jest ich na pierwszy rzut oka dużo więcej niż na polskich ulicach i ze znacznie większą nadwagą. Niezbyt wiemy czemu jest tu taki problem: fast foodow wcale nie ma zbyt wielu, żywność wygląda na dużo zdrowszą niż w Polsce, mnóstwo jest soków, warzyw, owoców i wszystko super świeże i czyste środowisko. Dodatkowo bardzo mało osób tutaj pali (prawie nikt).
Dzisiejsze zwiedzanie zaczynamy od dzielnicy zamieszkanej przez podstarzałych hipisow. Dużo tu graffiti, sklepików z rzeczami vintage. Po południu staramy sie dotrzeć do wybrzeża. Podczas jazdy tramwajem zaczepia nas dość osobliwa paniusia i gdy dowiaduje się gdzie jedziemy ostrzega przed prostytutkami i innym złem panującym w tej dzielnicy. Gdy opowiadamy o naszych dalszych planach dotyczących podróży po wschodnim wybrzeżu mówi, że tam nikt nie jezdzi, bo o tej porze roku bo szaleją tam cyklony. Nie ma to jak podnieść człowieka na duchu podczas wakacji!
Wybrzeże okazuje się takie sobie bo pogoda nam się psuje. Prostytutek też nie ma, wycieczka się nie udała ;)
Jutro jednak bedzie lepiej: wybieramy się w słynną trasę: "Great Ocean Road"!