Wyruszamy wcześnie rano po uprzednim zarezerwowaniu samochodu w wypożyczalni.
Podczas spisywania umowy sprzedawca chce nam wcisnąć dodatkowe ubezpieczenie, które kosztuje praktycznie jeszcze raz tyle co cena wypożyczenia samochodu. Gdy się na to nie zgadzamy to okazuje się, że za jakiekolwiek uszkodzenie jest stała opłata 3000$. Darek twardo obstaje przy swoim, ale podczas jazdy po Melbourne Izę zaczyna oblatywać strach i myślenie o tym odszkodowaniu. Suma summarum wracamy po ubezpieczenie :)
Trasę ponad 500km rozplanowaliśmy sobie na 2 dni.
Great Ocean Road to droga-pomnik. Została wybudowana z inicjatywy społecznej przez żołnierzy, po powrocie z Pierwszej Wojny Światowej. Liczy 243km i wije się wzdłuż wybrzeża, a widoki jakie można podziwiać podczas jazdy naprawdę zapierają dech w piersiach.
Podczas pierwszego dnia gdy zbliżała się godzina 18 zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Miejscowość do jakiej dojechaliśmy wyglądała nieco podobnie do naszych nadmorskich kurortów. Pierwszy motel jaki odwiedziliśmy mieścił się na zupełnym uboczu, w środku lasu. Niewielkie drewniane bungalowy należały do hippiski w podeszłym wieku z dredami do samej ziemi. Klimat był, ale jakoś nie zostaliśmy. Później było już tylko gorzej:
Okazało się, że pomimo iż była to miejscowość typowo turystyczna pełna moteli i zajazdów WSZYSTKIE mają recepcje czynne do 17.00-18.00. Masakra jakaś. Po blisko godzinnych poszukiwaniach znajdujemy jakiś w kosmicznej cenie (w porównaniu z cenami noclegów w Europie) z recepcja czynną do 19.00. Cała miejscowość jest jak wymarła bo wszystkie sklepy, knajpki i restauracje również są zamykane o 18.00 (pomimo, że motele pełne turystów). Nic nam nie pozostaje tylko iść spać… o godzinie 20 !!