Wszystko tu jest na odwrót. Woda w zlewie wiruje w przeciwnym kierunku niż w Europie, ruch jest lewostronny i najciekawsze: monety im niższy nominał tym są.... większe. Nominały niższe niż 1 $ ważą chyba pół kilo i są największe średnicą. Czyli im więcej grosików w portfelu tym większych muskułów będziemy potrzebować do dźwigania tego "majątku" ;)
Drugiego dnia w Melbourne mamy śliczna pogodę.
Melbourne trochę przypomina nam Kraków: najwygodniejszym środkiem transportu również jest tramwaj, mieszka tu dużo artystów, organizowanych jest sporo wydarzeń kulturalnych.
Dziś biegamy po sklepach w centrum. Zakupowo Australia jest dość nieciekawa i przewidywalna. Dodatkowo jest modowo nieco opóźniona w stosunku do starego kontynentu: modele które u nas już pół roku temu zniknęły tu wciąż wiszą na wieszakach. No i te ceny hmm.
Co ciekawe miasto najbardziej tętni życiem w okolicach Chinatown. W okolicach uniwersytetu praktycznie sami Azjaci. Idąc ulicami Melbourne można odnieść wrażenie, że to miasto azjatyckie: po ulicach chodzi praktycznie więcej Azjatów niż białych. Co ciekawe praktycznie nie spotyka się tutaj murzynów.
Wieczorem trafiamy na most zakochanych pełny powieszonych kłódek na znak miłości (znów zupełnie jak w Krakowie). Kłódki są fajne, ale ktoś wpada na fajniejszy pomysł: chcąc być oryginalnym zawiesił parę.... majteczek związanych wstążka :))