Do Melbourne mamy wylot o jakiejś nieludzkiej porze rano. W Sydney nie ma zbyt dużo osób z czarnym kolorem skóry. Jedną z nich jest kierowca naszej wczesno-porannej taksówki. Okazuje się ekspatą pochodzącym z Południowej Afryki. Śmiesznie mówi i jeździ po krawężnikach :) Na koniec obiecuje przyjechać do Polski żeby poszukać tam sobie żony. Po krótkim locie docieramy do domu Rosin Murphy (ponoć to jej prawdziwe imię), która jak większość mieszkańców Australii nie urodziła się tutaj. Przyjechała 18 lat temu z Irlandii. Ma ciekawie urządzone niewielkie mieszkanko. W każdym kąciku można wypatrzyć jakiś ciekawy element. Iza jest zachwycona.
Wraz z Rosin planujemy nasz plan zwiedzania miasta. Wieczorem jeszcze pyszne curry w tajskiej restauracji. Co ciekawe jest to chyba jedyna restauracja w Australii w której obsługiwała nas kelnerka. W większości trzeba samodzielnie złożyć zamówienie, zapłacić, i dopiero na koniec kelnerka przynosi zamówienie.