Dziś zaplanowaliśmy, że dojedziemy do dość znanego miejsca: Blue Mountains. Biegając w podmiejskim dworcu i szukając właściwego pociągu słyszę że ktoś mówi po polsku. Odruchowo szukam osoby i... okazuje się że tą osobą jest mój znajomy z klubu motocyklowego z rodzinnej Częstochowy. Niewiele myśląc ruszam w pościg ;) Zdziwienie jest po obu stronach. Polaków tu się praktycznie nie słyszy wcale, a spotkać znajomego to już na prawdę coś! Znajomy właśnie był w Nowej Zelandii i rozpoczyna podbój Australii. Śmieszne spotkanie na końcu świata :)
Po niedługiej podróży docieramy do sennego miasteczka Katoomba, a stamtąd autobusem do Blue Mountains. Jest ładnie ale nie jakoś porywająco. Wrażenia dodatkowo psuje dopasowanie miejsca do zwiedzania dla turystów do bólu. Wszystkie ścieżki są wybetonowane, wszędzie barierki itp. Co ciekawe, w tym turystycznie bardzo drogim kraju, najliczniej spotykamy turystow z Singapuru i z Chin. Trochę jest też Niemców. Praktycznie wcale nie ma Polaków i nie ma też obecnych ostatnio w większości kurortów Rosjan i Japończyków.
Całe to zwiedzanie zabiera nam niecałą godzinę i już śmigamy z powrotem do Sydney. W pociągu zagaduje nas nauczycielka, która twierdzi że ją przyciągnęły do nas dobre fluidy. Z miłej pogawędki wynika że zwiedzila Polskę, była w Częstochowie i jest zachwycona Krakowem. Mamy nieodparte wrażenie, że osoby które spotykamy mają bardzo dobre zdanie o Polakach i ich lubią. Co za miła odmiana! Pani tak się z nami zagaduje, ze przejeżdża swoją stację :)
Po powrocie kręcimy się w Chinatown gdzie życie tej dzielnicy na prawdę tętni życiem. Zaraz potem trafiamy do Darling Harbour i przypadkowo okazuje się że własnie trwa festiwal zakochanych. Jest oglądnie pod gruszą starych filmów o miłości, promocja kultury greckiej i oczywiście fajerwerki. Najfajniej jednak w samym porcie, gdzie zakochani na wielkiej ścianie kredą piszą o swoich uczuciach i sympatiach... słodko.
Tuż obok wynajmują maleńkie łódeczki z kwiatami lub latarenką na rufie i te podświetlone leniwie krążą po zatoce. Wygląda to jak z rasowego filmu o miłości: bajka!
Pozytywne emocje udzielają się i nam i aż szkoda, że już jutro nad ranem mamy wylot do Melbourne.