Drugi dzien po długiej podroży jest zawsze lepszy niż pierwszy. Dziś Sydney pokazuje nam dlaczego ludzie lubią to miasto. Stosunkowo niska zabudowa, mnóstwo drzew i zieleni, swobodny dostęp do plaży i niespotykane jak na tak duże miasto (ponad 5mln) super rześkie i czyściutkie powietrze. Zaczynamy zwiedzanie miasta od plaży Bondi Beach. Nick bardzo nam polecał to miejsce. Sama plaża jest wycinkiem wśród piaskowych skał i kamiennych klifów. Warto udać się na prawo z plaży, aby to zobaczyć. Plażowiczów jest w sam raz- można sobie swobodnie posiedzieć. Mamy widok na surferów zmagających się z falami i krótką plażę. Zatoka jest dużo ładniejsza niż to, co widziałam na zdjęciach. Temperatura w sam raz- około 25stopni. Nie mogąc nacieszyć się słońcem w lutym, spędzamy na plaży o godzine za długo. Nie pomaga nawet krem z filtrem 30. Wieczorem udajemy sie do portu w którym jako komunikacja miejska kursują promy. Mamy troche szczęścia i w dniu naszego pobytu wypływa w rejs wielki statek pasażerski Princess. Jest ooogromny i piękny! Jednorazowo może zabrać aż 2,670 pasażerów. Dokładnie podczas naszej przejażdżki promem, Princess wypływa w rejs! Pod koniec próbujemy się dostać do dzielnicy klubów muzycznych wysiadając na stacji metra razem z grupkami wystylizowanych imprezowiczek (brytyjska stylówa: przesadzony makijaż, mini i szpilki na tyle wysokie, żeby trzeba wracać boso). Po trzeciej nietrafionej stacji poddajemy sie i uciekamy spać, jednak zmiana czasu o 10 godzin daje o sobie znać.