Juz na lotnisku daje sie poczuc nutke egzotyki. Dochodzace zewszad dzwieki Indonezyjskich cymbalkow, zapachy kadzidelek.
Wyjscie z portu lotniczego, to jak zwykle w krajach Azjatyckich jest jak ladowanie na innej planecie. Wszedzie nawolywania sprzedawcow, uderzajaca fala goracego, wilgotnego powietrza i unoszace sie wszedzie zapachy lokalnego jedzenia. Ogolny gwar i mix wszystkiego na raz. Po kilkunastu minutach okazuje sie ze wszyscy pasazerowie mieli juz zapewniony transport i zostaje pod lotniskiem zupelnie sam wraz z grupa okolo 20 taksowkarzy :)) Az zacieraja rece gdy slysza, ze chce sie dostac do oddalonego o ponad 1,5godz. Ubud i solidarnie nie chca slyszec o zadnych negocjacjach cenowych.
Coz ja rowniez nie daje za wygrana i ruszam pieszo nie majac pojecia dokad ide (jest 1 w nocy :) Po kilku minutach jeden taksowkarzy sie wylamal i szeptem zgadza sie na moja kwote :) Zabiera mnie i po drodze bez przerwy opowiada o lokalnych zwyczajach i religii. W Ubud lokalizuje sie w bungalowach stojacych w ogrodzie zaraz przy polach ryzowych. Pomimo poznej pory zaskakuje mnie jak glosna jest przyroda w nocy na Bali. Zewszad slychac kumkanie, chukanie, bzyczenie i tysiac innych odglosow ktore nawet ciezko jest mi nazwac....
a tymczasem dobranoc... usypiam po ponad 30 godzinach podrozy i 5 przesiadkami na lotniskach i niezliczonymi kontrolami security....