Dziś w planach mamy Singapurskie zoo. Na tak małym terenie jakim dysponuje Singapur znalazło się miejsce na trzy sporej wielkości ogrody zoologiczne. Są to Singapore Zoo, River Safari i Night Safari (nocne safari). Dojeżdżamy metrem, później autobusem. Droga autobusem jest niesamowita. Ogromne drzewa o nietypowych kształtach i inne rośliny pielęgnowane na bieżąco. Iza oczywiście chciałaby zaliczyć wszystkie trzy, a w szczególności nocne safari wydaje się kuszące. Ostatecznie jednak decydujemy się na Singapore Zoo, którego zwiedzenie zajmuje nam prawie pięć godzin. Generalnie jest super. Zwierzęta mają sporo swobody, nie są niczym skrępowane. Izę zachwycają żyrafy i zebry (Iza: nie przypuszczalam, że zebry są tak piękne! Paski wyglądają jakby na białej, gładkiej, aksamitnej wręcz skórze były od szablonu domalowane czarne. Grzywy jak irokezy są kontynuacją pasków, które mają na głowie. Żyrafy są delikatne, dostojne, a przy tym mają przesympatyczne pyszczki i długie rzęsy. Stroniłam w Polsce od zoo, ale tutaj nie mogłam się powstrzymać od zobaczenia tule gatunków tropikalnych zwierząt. Miałam nadzieję, że choć w niewoli, to żyją w dobrych warunkach. Darek cd.: Moimi faworytami są pelikany i nietoperze chowające się w takiej niby-lateksowej powłoce. Z tymi ostatnimi jesteśmy praktycznie na wyciągnięcie ręki :)
Po zoo pełni wrażeń i ze sporą ilością zdjęć jedziemy do dzielnicy "little india" w której królują mieszkańcy pochodzenia indyjskiego. Wieczorem, kiedy tam jesteśmy na ulicach są prawie sami mężczyźni. Iza: ..hinduskie kobiety wieczorami siedzą w domach, a ja paraduję pięknie w szortach. Wszędzie w powietrzu unosi się zapach przypraw, kadzideł i jaśminu. Lądujemy w knajpce imitującej dżunglę ze słoniem małpami i pysznym hinduskim curry :) Po jezdonku na chwilę zaglądamy do centrum handlowego Mustaffa. Warto tam zajrzeć ze względu na ogomny wybór kosmetyków i suplementów- to wiemy na pewno. Podobno są też inne grupy produktów i dobry kurs walut. To chyba najprzyjemniejsza okolic India Town.
Nad ranem mamy wylot do Sydney! Z emocji robimy sobie zdjęcie tablicy z naszym lotem-jak turyści lecący do egiptu ;)