Pomimo moich głośnych sprzeciwów, wybieramy się w miejsce, gdzie można spotkać delfiny w ich naturalnym środowisku.
Mój sprzeciw nie jest bezpodstawny: żeby mieć szansę sfotografowania delfinów musimy wstać o jakiejś nieludzkiej porze: 5.00 rano.
Cóż, służba nie drużba i oto z kwaśnymi minami, ledwo powłócząc nogami, jesteśmy gotowi do wypłynięcia.
Wypływamy charakterystyczną, płytką łódką z bambusowymi belkami z po obu stronach i z niemiłosiernie hałasującym silnikiem. Podobnych wehikułów jest na morzu jeszcze kilka. Biorąc pod uwagę cel naszej wycieczki i sumaryczny hałas jakie produkują łódki, nie wiem jak to w ogóle jest możliwe. No ale cóż: pełen sukces... o ile za sukces można uznać, iż z odległości ponad 50m czasami zobaczyliśmy przez kilka sekund kilka wystających płetw.
Heh, właściwie nie wiem czego się Iza spodziewała: że zaczną wyskakiwać z wody i pokazywać sztuczki? ;)
Po tej raczej słabej atrakcji płyniemy na pobliską wysepkę Balicasag Island. Tam jemy smaczne śniadanie i wypływamy wraz z rybakiem na nurkowanie "z rurką". Rzeczywiście, widoki są jak w bajkowym świecie. Iza nie decyduje się na snorkeling więc rybak wyławia dla niej co ciekawsze sztuki i opowiada ciekawostki: np. rozgwiazda ze zdjęć poniżej jest tak niesamowita w dotyku, iż trudno było uwierzyć że jest żywa. Kolejna "nadmuchana" rybka: napompowuje się wodą i gwałtownie ją wypuszczając płynie za pomocą siły odrzutu :)
Płyniemy na kolejną wysepkę nazywaną "Virgin Island". Widoki jak z tapet na pulpit: po prostu niewiarygodne! Cudne! Urocze!
Pośrodku morza wprost z wody wystaje kilka drzew, później pojawia się wąziutki na kilka metrów pas plaży zakończony małą wysepką.
Na tym pasie jest też kilka stolików z owocami.
Coś, co rozbawia nas do łez, to pewna chińska Pani, która próbuje zrobić zdjęcie koleżance, stojąc po kolana w wodzie. Przybiera przekomiczne pozy i cały czas wydaje komendy koleżance, że ze śmiechu aż nas policzki bolą.