Celem naszego przybycia na Bohol jest głównie chęć zobaczenia na żywo śmiesznego zwierzątka: wyraka (ang. Tarsier).
Odnajdujemy je w rezerwacie pomiędzy miejscowościami Corella i Sikatuna.
Wyraki są zupełnie wyjątkowe.: ta mała ni to myszka ni to małpka jest tak naprawdę jedynym drapieżnikiem zaliczonym do ssaków naczelnych. Można spokojnie pomieścić ją w dłoni (ma zaledwie kilkanaście cm). Porusza się wykonując poziome skoki pomiędzy drzewami na odległość nawet 6m (!). Wyraczki śpią często z jednym okiem otwartym :)
Ponieważ w dzień praktycznie nie widzą, można spokojnie się do nich zbliżyć i porobić foty. Udaje nam się ich obejrzeć około 10 sztuk. Oczy wyraków mają ponad 3cm, a ich stosunek do wielkości ciała jest 150 razy większy niż u człowieka :) Wyglądają przez to bardzo zabawnie i uroczo. Ich łapkimają po 5 palców- jak u człowieka.
Po rezerwacie oprowadza nas miły przewodnik (samemu trudno byłoby odszukać je wśród drzew) opowidając o ich życiu.
Następnie jedziemy zobaczyć główną atrakcję Bohol- czekoladowe wzgórza (ang. Chocolate Hills).
Wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO stożkowe góry, których jest 1268, zawdzięczają swoją nazwę kolorowi, jaki przybierają podczas pory suchej.
Na szczycie jednego ze wzgórz poznajemy dwóch śmiesznych japończyków, którzy niezbyt znają angielski, ale bardzo chcą się z nami porozumieć: wychodzi z tego bardzo śmieszna scenka :)
Po niezbyt długim pobycie na wzgórzach, jedziemy do rezerwatu motyli (Conservations Center - Bilar).
Na niewielkiej powierzchni przykrytej siatką żyje dziesiątki gatunków motyli. Znów przewodnik rezerwatu barwnie opowiada o najciekawszych z nich.
Przewodnicy na FiIipinach są naprawdę super- widać, że robią to z pasją.
Jest np. piękny motyl, któremu skrzydła fosforyzują w nocy. Inny znów, gdy czuje się w niebezpieczeństwie (np. złapany przez przewodnika) udaje martwego. Jest też ciekawa gablota z kokonami motyli (patrz foto), które wszystkie są żywe- pokazuje ona różne etapy rozwoju kokonów prowadzące do przekształcenia w motyla.
Na koniec robi nam foty sprytnie umieszczając aparat blisko skrzydeł motyla. Efekt: każde z nas ma cudne skrzydła na zdjęciu :)
Ruszamy dalej nad rzekę Loboc, nad którą wisi „niby” bambusowy ruchomy most. Niby, bo jak się lepiej przyjrzeć to pod bambusami zamaskowane są stalowe liny. Mimo to, przejście przez most to nie lada sztuka, szczególnie, kiedy od drugiej strony idzie ktoś inny. Most buja się we wszystkie strony, a utrzymanie równowagi to nie lada wyczyn.
kolor rzeki jest jak po zastosowaniu filtra w photoshopie- po raz pierwszy na własne oczy oglądamy tak zieloną rzekę… jak z obrazu malarza, naprawdę!
Kończymy nasz trip w niewielkim zoo.