Po kilkunastu godzinach podróży dotarliśmy.. Wyluzowani stwierdziliśmy, że wizę wyrobimy sobie na lotnisku- a co tam.. Jak się okazało to nie był zbyt dobry pomysł- na przyjście pana do okienka czekaliśmy prawie godzinę i kolejne pół na wypisanie papierków. W rezultacie wszyscy pasażerowie już zniknęli i nasze 2 ostatnie bagaże czakały na taśmie. Zdecydowaliśmy się na wykupienie dwutygodniowego wyjazdu- czyli nocleg w jednym hotelu i podróżowanie po wyspach.
To czego nie da się nie zauważyć: bsługa na lotnisku uśmiecha się do nas.
Już wkrótce przekonamy się, że Tajlandia to festiwal uśmiechu!
Wszyscy się uśmiechają i sprawiają wrażenie beztroskich. Z uśmiechem targują się sprzedawcy, mieszkańcy, nawet policjanci :)
Hotel- cudo!! ..aż takiego się nie spodziewaliśmy! Ogromny ogród, do lobby zostajemy przewiezieni meleksem :)
Zostajemy poproszeni o zrelaksowanie się na kanapie. Na stole misa z kwiatami. Klęka przed nami pani mówiąc savadi kha i charakterystycznie składa ręce w powitaniu. Podaje nam ciepłe wilgotne ręczniczki na drewnianych tacach do odświeżenia twarzy i rąk oraz białą herbatę.
Otrzymujemy klucze do pokoju- najwyższe piętro z widokiem na morze.
Sniadanie nad basenem (kuchnia kontynentalna), spacer wzdłuż morza, kolacja- Darek oczywiście jak przystało na Europejczyka frytki :), relaksik w basenie do wieczora.. czyli zbieramy siły na podbój wyspy ;)