Lądujemy pośród pól i drzew na wąskim pasie startowym, schodzimy po czerwonym dywanie, przyjeżdżają po na kolorowe jeepneye, które wiozą nas zaledwie chwilę do tropikalnego 'portu lotniczego'- czytaj: werandy z bambusów. Pan gra na gitarze, a panie wtórują mu rytmicznie zawodząc.
Kolejny poczęstunek :) i już nasze bagaże lądują na tricycku (taki motocykl zadaszony z dwoma bardzo wąskimi miejscami dla pasażerów)- koła są tak cienkie, mam wrażenie, wże pływamy po drodze, a nie jedziemy.
Tradycyjnie: mamy kilka adresów noclegów i szukanie odpowiedniego zajmuje nam prawie 3 godziny.
W El Nido dużo jest backpackerskich noclegowni, nawet za 99PHP ze śniadaniem, ale warunki baaardzo słabe. Trudno to nazwać noclegiem. Są 2 bardzo ładne ogrody z bungalowami i widokiem na morze, ale ceny kosmiczne. Ostatecznie lądujemy w bungalowie przy plaży Las Cabanas. Piękne i dzikie jeszcze miejsce.
Prąd mamy 3 godziny na dobę, wiatrak, który nic prawie nie chłodzi, a nasz domek wieczorem oświetla żarówka solarna. Jesteśmy eco :)
Wychodzimy na werandę i mamy plażę, morze oraz hamak- na wyciągnięcie ręki.
Tak właśnie można sobie wyobrazić rajskie widoki. Zewsząd otaczają nas góry porośnięte zielenią, zatopione w morzu: tutaj śpiący olbrzym, tam słoń się wynurza z wody, a obok niego kąpiący się hipopotam.
W takim towarzystwie jemy nasze pierwsze śniadanie :)
Las Cabanas to ponoć najpiękniejsze miejsce do oglądania zachodu słońca. Możemy to potwierdzić- każdy jest zupełnie inny i przepiękny. Zresztą sami zobaczcie :)
Są przy tej plaży jeszcze 2 miejscówki z bungalowami i ogromny, piękny teren palmowy za drutami pt. "Zakaz wstępu, własność prywatna"+ ochroniarze z bronią 24h. Lokalni mówią, że jakiś Koreańczyk albo Australijczyk kupił ten teren pod hotel. Ale po co te druty, ochrona i broń?!