W Manili lądujemy po południu. Przed lotniskiem kilkanaście osób próbuje złapać nas na taksówkę. Z informacji lotniskowej wiemy która firma nie oszukuje. W drodze do hotelu same slamsy. Masa dzieci biega bez opieki. Jedna dziewczynka prawie wpada pod nasz samochód.. Docieramy do hotelu, którego lata świetności dawno już minęły- chyba jakieś 15 lat temu.. Czuję się w nim jak w motelu z amerykańskich filmów.
Chcemy iść do sklepu, ale ochrona hotelu cofa nas, sugerując, żebyśmy zostawili aparat i wogóle jakikolwiek sprzęt jeśli mamy ze sobą.
Wcale nie jesteśmy pewni co do bezpieczeństwa rzeczy zostawionych w hotelu, bo drzwi mają klamkę zamykaną jak w chińskiej toalecie- wystarczy lekko pchnąć, żeby dostać się do pokoju. Zostaję więc z aparatem, a Darek wyrusza w "miasto".
Okazuje się, że kilka minut od hotelu całe ulice usiane są biednymi ludźmi siedzącymi i śpiącymi na kartonach, spośród których podbiegają żebrzące dzieci. W sklepie spożywczym ochrona, a na zewnątrz, wśród tego wszystkiego stragany z elektroniką: telefonami, tabletami...
"Czyste ciało, czysty umysł", czyli decyzja- gdzie dalej?
Wyspa Camiguin czy El Nido? 3 lata temu, kiedy wybieraliśmy się na Filipiny, spotkałam w Kantońskiej restauracyjce, w Chinach, grupę Filipińczyków do których się dosiadłam. Jeden z nich, starszy pan co jakiś czas wyskakiwał z ręką wyciągniętą w górę i wykrzykiwał"El Nido!!! Palawan!" Tak mi ten obrazek utkwił w pamięci, że do dziś się uśmiecham przypominając sobie to :)
Wtedy polecieliśmy na Boracay i Bohol, ponieważ na Palawan było duże ryzyko dengi- gorączki krwotocznej. Teraz nic na to nie wskazywało, a przekonało nas pierwsze miejsce w wielu rankingach plaż fllipińskich. Niech będzie: El Nido! Palawan!
Z recepcji hotelu dzwonimy do biura Transvoyager, gdyż nie ma szans kupić biletów przez internet. Pani mówi, że na lot o 11:00 nie ma biletów, są jeszcze na ten o 7:00 rano. Jeśli w ciągu godziny wyślemy smsa z danymi pasażerów, możemy jutro lecić. Tyle, że myślimy 3 godziny, czy na pewno El Nido :) W rezultacie smsa wysyłamy o północy. Co dalej..? Zobaczymy nad ranem, czy nas zabiorą.
Kolejna niedospana noc- 4 godziny snu. To, czego nie znoszę w podróżowaniu, to absurdalne godziny pobudki, żeby dostać się na transport. O 5 rano jesteśmy na mini lotnisku z jedną bramką do sprawdzania i psem :)
Pani prosi, żebyśmy zaczekali w pokoiku z rattanowych krzeseł i stolików, gdzie każdy pasażer miał przypisany bilecik z miejscem oraz możliwością skorzystania z bufetu śniadaniowego. Naszych imion oczywiście nie było...
Po 20 minutach pani mówi, że nas zabiorą i moja rozpadająca się na rogu walizka dostaje piękny opatrunek.
Wtedy to uzmysławiamy sobie, że mamy za mało gotówki- na El Nido nie ma bankomatów. Ochroniarz wychodzi z nami złapać taksówkę i jedziemy do ogromnego hotelu- kasyna z kilkunastoma bankomatami, jako kontrast dla slamsów i bezdomnych śpiących na ulicach. No tak, tam, gdzie dużo biedy, bogaci bogacą się szybciej...
To miasto chyba wogóle nie śpi.. Nawet w nocy można trafić na korki. To dlatego pani z lotniska była taka przerażona, mówiąc, że nie zdążymy na samolot.
Zdążyliśmy :)
Dostajemy najpiękniejsze na świecie i najbardziej ekologiczne karty pokładowe- drewniane :) Lot trwa 50 minut, a pod koniec widoki z samolotu są bajeczne.