Darek..!?'- wołam z łazienki- 'jak mam odpalić tego mercedesa?'
Widziałam różne cuda w Kyoto, ale tam ich nie używałam, bo była deska w toalecie otwarta, jeden guzik i starczy :) a tu.. pierwszy raz nie wiedziałam nawet jak się podnosi deskę w toalecie :)
Darek odpalił tłumacza japońsko- angielskiego i spędził pół godziny, ale za to dumny bardzo, bo poznał całą tą skomplikowaną toaletową technologię :)
Nocujemy w dzielnicy Akasaka, skąd mamy dobrą bazę wypadową do innych dzielnic Tokio.
To, co od razu widać, to mnóstwo mężczyzn w granatowych garniturach z prawie identycznymi torbami na laptopy. Wyglądają jak sklonowani, jak w Matrixie. Poza tym wreszcie ciekawiej ubrani ludzie niż w Kyoto.
Co trzeci lokal to restauracje- widać, że Tokijczycy kultywują jedzenie na mieście
Dziś Tori-no-ichi: Festiwal Koguta.
Odbywa się w kilku miejscach, ale największy w starej dzielnicy Tokio- Asakusa, wokół świątyni Chokoku-ji. Na przywilej pociągnięcia jedenego z grubych, długich sznurów zwisających przed świątynią czeka kilkaset osób- bardzo grzecznie, bez zbędnych rozmów, spokojnie czekając w kolejce.
Nasza ciekawość zaprowadza nas do gwaru i śmiechów.
Na wszystkich straganach wokół można zaopatrzyć się wyłącznie w grabie z talizmanami, które ponoć zapewniają powodzenie w biznesie. Podobno japończycy co rok kupują większe, aby ich majątek się pomnażał :) Targu dobijają klaszcząc w dłonie i wypowiadając proponowaną stawkę- raz sprzedawca, raz klient. Mnóstwo przy tym śmiechu i zabawy a do tego bardzo kolorowo.
Na festiwalu spędzamy jakąś godzinę i jeszcze pierwszego wieczora jedziemy na skrzyżowanie w Shibuya. Spodziewałam się, że będzie większe, z wyższymi budynkami, ale i tak mamy wrażenie, że jesteśmy w centrum wszechświata :) Świetnie widać, kiedy wszyscy na raz ruszają przez nie w różnych kierunkach, mijając się. Na ekranach cyfrowych wyświetlane są reklamy najnowszych osiągnięć: technicznych, muzycznych, modowych.
Co ciekawe: jak na tak dużo osób w jednym miejscu, jest dużo ciszej niż w innych znanych nam miejscach z tak dużą ilością osób. Samochody mają ciche, a sami ze sobą rozmawiają tak, aby nie zawadzać innym.
W ogóle to, co bardzo spodobało mi się w zachowaniu Japończyków (pomijając ukłon kondukora zdejmującego czapkę, kiedy przeszedł przez wagon pociągu, którym jedziemy :)), to fakt, że wszyscy w jakiś sposób wyczuwają obecność innych, nawet jeśli ich nie widzą, robią miejsce dla tej osoby. Istnieje tutaj ogromne poszanowanie czyjejś przestrzeni. Nie zdarzyło nam się, any ktoś nas dotknął choćby torbą, szturchnął, czy nadepnął, co w Polsce niestety jest codziennością.
Nieopodal stacji, stoi pomnik postawiony na cześć psa Hachiko- miejsce spotkań Tokijczyków. Historia czworonoga jest wzruszająca: sięga lat 20-tych XXw., kiedy panem Hachiko był profesor Ueno z wydziału rolnictwa Uniwersytetu Tokijskiego. Pies codziennie odprowadzał swojego pana do pracy, a wieczorem witał go ponownie w tym miejscu. W 1925r. Pan Ueno niespodziewanie zmarł. Hachiko czekał na swego właściciela przez kolejne dni swojego życia, czyli następne 10lat. Tokijczycy dokarmiali psa i z sentymentu postawili mu w tym miejscu pomnik.