Arashijama oddalona jest 9km na północ od Kyoto.
W pociągu dosiada się do nas starszy pan, który z zaciekawieniem pyta gdzie jespdziemy i upewnia się, czy planujemy odwiedzić wszystkie atrakcje, które są najważniejsze. Pyta oczywiście skąd jesteśmy i ile czasu będzemy w Japonii.
Sam zwiedził kilka państw w Europie,ale w Polsce nie był. Mówimy mu o Krakowie i pokazujemy zdjęcia z teatrów ulicznych.
Na każde nasze zdanie odpowiada całą gamą odgłosów zainteresowania :)
Tenryu-ji- świątynia buddyjska Zen zbudowana w 1339 roku przez ówczesnego władcę Go-Daigo po tym jak papież śnił, że smok wschodzi z pobliskiej rzeki. Tenryu oznacza "niebiański smok". Obecny budynek datowany jest na rok 1900.
Świątynię otacza piękny ogród, który o tej porze mieni się najpiękniejszymi kolorami jesieni- i nie mam namyślo tutaj naszych polskich kolorów. Te są dużo bardziej intensywne. Jest np. Takiedrzewo, które ma liście jak nasze kasztany, ale są one miniaturkowe- mają może klika cm. Patrząc na nie widzimy jakby tworzyły chmurki, które rozpływają się na tle nieba. Nad ziemią pochyla się pan, ktory plewi.. mech :) nie wiemy o co dokładnie chodzi, gdyż mech wydaje nam się ładny. Widać dbanie o taki ogród jest bardzo pracochłonne.
Dochodzimy do bamboo groove- bambusowego lasu.
Uwielbiam bambusy od dawna, ale nie widziałam ich jeszcze w tak zawrotnej ilości! Widok jest magiczny! Dziewczyny ubrane w kimona bardzo chętnie pozują do zdjęć. My oczywiście też znajdujemy się ma ich pamiątkowym zdjęciu.
Docieramy do Okochi-sanso: otrzymujemy kupony z zaproszeniem na japońską zieloną herbatę i ciasteczko, które degustujemy w kolejnym ogrodzie. Herbata jest dużo smaczniejsza niż chińska, którą znamy. Ma piankę i jest bardzo, bardzo zielona.
Tak naprawdę chodzi tutaj o mini domek położony na wzgórzu, wokół którego rozpościera się imponujący widok na góry i miasteczko. Zbudował go Okochi Denjiro- słynny japoński aktor grający w filmach o samurajach.
Czym dalej "w las" tym robi się bardziej intymnie. Nadchodzący zmrok potęguje to wrażenie. Przechodzimy obok małego cmentarza buddyjskiego. Niedaleko kolejna świątynia wśród drzew. Tak malutka, że trudno ją tak nazwać- jest tylko ołtarzyk i gong z wielkim kawałem tkaniny, a wokół święte miejsca: deseczki z życzeniami, kolejne ołtarzyki i lampiony.
Tutaj po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć jak wierni oddają cześć swoim kami (bogom- duchom) czuwającym nad nimi. Przed drzwiami świątyni pociągają za gruby sznur od dzwonu i jednocześnie robią dwa razy pokłon. Potem też dwa razy klaszczą w dłonie prosząc duchy o opoekę i na koniec wykonują jeszcze jeden, pożegnalny ukłon
Sklepy w Arashijama zamykają dość wcześnie- o 18:00.
Dziś na kolację wybieramy zestaw przekąsek. Smaki są przedziwne: delikatne,niektóre dość mdłe, także wychodzimy nie specjalnie najedzeni. Na szczęście to dlanas nie problem. Dojadamy oreo z nadzieniem o smaku zielonej herbaty.
Nasza wycieczka do Ponto-cho, dzielnicy rozrywkowej kończy się fiaskiem. Wtorek to zdecydowanie nie dzień drinków dla mieszkańca Kyoto. W Gion zaczyna brakować nam sił. Trzeba lądować w najbliższej knajpce. Chyba znane miejsce, bo prawie wszystkie stoliki zajęte. Siadamy przy barze. Trzeba zapłacić za stolik- w tym są orzeszki i snacki. Zdziwienie nas ogarnia- tutaj podają tylko whisky :) mają swoje własne, bardzo ładnie się prezentują. Próbujemy specjalności baru: Yakimazo z cytryną na lodzie. Daje radę.
Jeszcze nie wiem jak Darek, bo nic nie mówi z wrażenia, ale ja jestem Japonią zauroczona :)