Wyruszamy z samego rana, wyspani (a jakże!) i w sumie to chyba była jedyna opcja, bo w tym motelu wymeldowanie się jest o godzinie 9.00 !!! Zaczynamy naprawdę dostrzegać, że Australijczycy żyją w innej strefie czasowej… zupełnie innej.
Ale nic to! Ruszamy i przejeżdżając przez liczne w tych okolicach lasy co rusz natrafiamy na misie koala żyjące tutaj na wolności. Wiszą leniwie na gałęziach drzew eukaliptusowych i najczęściej chrapią w najlepsze. Ponoć schodzą z nich jedynie po to żeby wejść na kolejne drzewo. Przesypiają całe dnie właściwie z wyboru. Ich dieta to liście eukaliptusowe, które nie dostarczają im prawie żadnej energii. Na dodatek są bardzo wybredne: na 700 gatunków eukaliptusa rosnących w Australii jedzą liście tylko 25-ciu. Koala nawet gdy odwraca głowę, to robi to powoli i leniwie :)
W południe docieramy do głównej atrakcji naszej trasy: Dwunastu Apostołów. Są to olbrzymie (ponad 50m wysokości) bloki skalne oderwane od kontynentu i stojące majestatycznie w Oceanie Indyjskim. Z ciekawostek to nigdy nie było ich 12, a obecnie jest 8. Kolumny skalne miały pierwotną nazwę: Maciora i świnki :))) - którą zmieniono ze względów turystycznych.
Miejsce jest nieprawdopodobnie piękne. Absolutna czołówka z miejsc jakie udało nam się zobaczyć podczas naszych wszystkich podróży. Dodatkowo wrażenie potęguje ciągła walka żywiołów, gdzie huk fal pędzonych wiatrem co rusz zderza się z próbującym przetrwać tę walkę lądem.. Uściślając, Apostołowie zajmują obecnie pozycję nr 2 na naszej top-liście ;) zaraz po Maya Beach i Phi Phi Islands w Tajlandii.
Po sporych emocjach jedziemy jeszcze do kolejnej miejscowości na obiad i w drogę powrotną. Nocleg w Melbourne rezerwujemy u pewnej szkockiej rodziny nieopodal lotniska.
Jutro wcześnie rano mamy wylot na północno wschodnią część Australii. Tam zacznie się najtrudniejsza część podróży. Planujemy pokonać ponad 2000km drogą lądową jadąc od Cairns aż do Goald Coast- raju surferów.