To moja pierwsza podróż do Chin podczas gdy Izy co najmniej dwudziesta któraś :)
Zawsze opisywała mi je jako szarą dziurę, tonącą w smogu.
Ja bynajmniej mam inne odczucia. Jest potwornie parno, dość hałaśliwie (jak to w Azji), ale ogólne moje pierwsze wrażenia są pozytywne.
Wszystko się świeci i mruga na tysiąc kolorów.
Odwiedzamy restaurację serwującą owoce morza. Przed posiłkiem odwiedza się osobne pomieszczenie gdzie wszystko jeszcze żyje i wybiera się co smaczniejsze kąski- patrz zdjęcia ;)
Wygląda to trochę jak wizyta w sklepie zoologicznym. Kiedy różnego rodzaju szczypce lądują na moim talerzu, dostaję coś jakby gorączki. Cały mój organizm wzbrania się przed jedzeniem. Ja jednak idę w zaparte i zmuszam się do zjedzenia kilkunastu kęsów, wmawiając sobie że skoro inni to jedzą to smak musi wynagradzać przeżyte katusze...
powiem krótko: nie wynagradza :)
W hotelu trafia nam się wesele młodej pary. Udaje mi się sfotografować młodą parę wraz ze świtą druhen. To co mnie urzekło, to czarne kozaczki do białej kiecki jednej z nich :)
Rozbawiła mnie też chińska myśl techniczna w hotelu (nota bene o standardzie znacznie lepszym niż podobne w europie):
-obowiązkowa maska przeciwgazowa w każdym pokoju,
-muzyczka pod prysznicem
oraz mój faworyt: łazienka wydzielona z pokoju jest szybą! Co prawda można nią zasunąć żaluzje ale.... od zewnątrz :))
...a w telewizji chińskiej targi książki w Krakowie i Artur Barciś mówiący po polsku.
Same atrakcje w tych Chinach :)