Z Jaroslawia szybko docieramy do granicy, a raczej kilka kilometrów przed nia, bo taka jest kolejka, a wlasciwie trzy. Dla tirów, osobowych i trzecia dla wtajemniczonych.
Wtajemniczeni to tacy, ktorzy znaja celnikow, wiedza ile dac i czego, ci, ktorzy czesto przekraczaja granice glownie w celach handlowych. Trzecia kolejka przesuwa sie blyskawicznie.
U nas co chwila ktos na bezczelnego probuje sie wcisnac, motocykle notorycznie laduja sie w kazda wolna luke. Krew nas zalewa.. a przeciez tak to dzialalo jeszcze kilkanascie lat temu.. wrr...
Na koniec trzeba pokazac paszporty, udac sie do komunistycznego przygranicznego budynku po ubezpieczenie samochodu i jedziemy.
Za szybko to my nie pojedziemy, jakies 30km/h max. Uczucie, jakbysmy conajmniej furmanką jechali po zaoranym polu.. dziura na dziurze.
Lwów jest 30km od granicy- rachunek jest prosty. Po godzinie dojezdzamy do Lwowa. Po drodze jakis podejrzany gość prubuje nas ni stad ni z owad zatrzymac na srodku drogi. Wymijamy go.
Zmeczeni probujemy znalezc jakis nocleg. Sa 2 hotele, w samym centrum. Kosmicznie drogie- ponad 300zl/noc, do tego miejsca niet.
Przypominamy sobie, ze mijalismy jakis po drodze, wracamy wiec. Placimy 80zł za dwójkę/noc ze sniadaniem.