Ponieważ z naszym porannym wstawaniem jest słabo (czyt. Darka ;)), już dzień wcześniej nastawiamy się na wcześniejszy start. Nic to nie pomaga, gdyż przesiadek do Koya-san jest kilka:
Kyoto-->Osaka 30min
Osaka-->Shin-Imamiya 25min (Loop line)
Shin- Imamija--> Hashimoto 1godz.
Hashimoto--> Gokurakubashi 30min. Na tym odcinku są przepiękne widoki górskie, wąskie doliny, a drzewa bambusowe swymi gałęziami kładą się na boki.
Ostatni odcinek to jazda 5min. tzw. Cable car- koleją linowo- szynową w górę, przyczym nachylenie tego pojazdu jest zadziwiające :)
W sumie podróż w jedną stronę zajmuje nam 3 godziny.
Koya-san położone na 867m.n.p.m., otoczone jest ośmioma szczytami porośniętymi lasem. Jest tutaj kilka stopni mniej i wilgotność bardziej odczuwalna- jak to w górach. Jest to ważne centrum buddyjskie założone w 816 roku, z ponad 110 świątyniami oraz centralnym ośrodkiem szkoły Shigon "Prawdziwego Słowa", zrzeszającej 10mln członków i przewodzącej ok. 4tys. świątyń w całej Japonii. Tutaj działał i został pochowany wielki nauczyciel buddyzmu-mistrz Kukai, nazwany po śmierci Kobo-Daishi.
Oku no-in: miejsce z duszą.. a raczej duszami 200 tysięcy nagrobków buddyjskich niegdyś istnień. Cmentarz, który w swej starej części wygląda jak jedno wielkie mauzoleum i kilkusetletnie cedry tak wysokie, że zdają się nie mieć końca.. Wiele nagrobków poświęconych jest małym bądź nienarodzonym dzieciom, co symbolizują chusteczki w kształcie trójkąta.. wszystkie drogi prowadzą do mauzoleum Kobo-Daishi, świętego miejsca, gdzie pielgrzymują buddyści, modlą się z małymi książeczkami, zapalają świece i kadzidła oraz polewają wodą wcielenia buddy. W powietrzu unosi się woń kadzideł, a z wnętrza słychać mantry buddyjskich kapłanów.
Koloru dodają jesienne kolory drzew, które i tu znajdują swoje miejsce pośród zielonych, okazałych drzew iglastych.
Niedługa alejka w pobliżu centrum tego małego miasteczka prowadzi nas do
Dai-to: słynnej Wielkiej Czerwonej Stupy (symbolu buddyzmu Singhon), w budowie od 816- 887 roku naszej ery.
Wracając z Koya-san zatrzymujemy się w Osace. To, co nas zadziwia: japończycy są bardzo cisi. W Hongkongu na głównej jest mega głośno, tutaj na głównej ulicy Dotonbori jak na taj dużą liczbę osób jest zadziwiająco cicho. Zdecydowanie bardzo warto odwiedzić to miejsce. Szaleństwo kolorów, neonów i japońskich liter! Próbujemy okonomiyaki- japońskiej pizzy, z której słynie Osaka. Hmm.. Ciekawy smak :)
W hotelu jesteśmy o północy, zabieramy bagaże i to nie koniec przygód na dziś. Ponieważ ten hotel nie miał miejsc na weekend, zarezerwowaliśmy inny na kolejne 3 noce. Na mapce mamy zaledwie 1.5km do przejścia. Idziemy i końca nie widać.. Wąskie, ciche uliczki, małe domki, a nazwy ulicy niet. Gps pokazuje "to tu", a tu guzik. Domek i domek obok domku :) co tu robić? Uliczka pusta i cicha. Naglę podjeżdża do nas pani na rowerze. Ani słowa po angielsku nie umie, ale pomaga nam. Mówi, żeby jść na taksówkę, pokazując na mapce właściwe miejsce. Oj, pięknie na google maps wypuściło w maliny.. A raczej w domki ;)
Kiedy jesteśmy pod naszym nowym lokum mam uśmiech od ucha do ucha- jesteśmy w samiutkim centrum Kyoto (przy stacji Sanjo) w nowiutkiej acz budżetowej opcji, bo hotel otwarty od 2 tygodni dopiero :)